Chwilunia w kuchni

przez | 23 marca 2021

Z takich zabawnych i zwykłych wydarzeń dnia codziennego, to nie chciało mi się dzisiaj nic robić w kuchni. Pomijam poranek ze śniadaniem dla wszystkich po kolei, bo to wiadomo, że podpada pod klasykę porannych rytuałów zmierzających ku wyjściu za próg mieszkania męża i starszego syna w celach przedszkolno-pracowych. Chodzi mi o czas nieco późniejszy, w godzinach przed drzemką młodszego, kiedy to zazwyczaj szykuję sobie obiad lub jego elementy składowe. Bo potem, kiedy maluch już śpi, przez te 20 – 30 nieprzerwanych minut, fajnie jest posiedzieć, coś pooglądać i trochę poszyć, a nie, właśnie zabierać się za obiad. Dziś jednak mi się nie chciało. Strasznie. A jednak przekonałam samą siebie, że zrobienie cieciorki po bretońsku i to do tego cieciorki gotowej, ze słoika, zajmie mi naprawdę chwilunię i potem będę miała temat z głowy. Zwlekłam się więc z kanapy, na której to z wypiekami na twarzy rozkminiałam właściwości i zastosowanie naturalnych olejów w kosmetykach, co jakiś czas towarzysząc synkowi w przeglądzie jego książeczek i wydając adekwatne do wskazywanych przez dziecię zwierzątek dźwięki i udałam do kuchni na tę maleńką, kucharską chwilunię. Tymczasem wsiąkłam tam na jakieś dwie godziny. Wciągnął mnie bowiem wir skojarzeń.

Planowałam obrać i pokroić cebulę, zeszklić ją na oleju dorzucić przyprawy, odsączoną z zalewy cieciorkę, wodę i koncentrat, a potem zagotować i przykryć, by reszta roboty zrobiła się sama bulgocząc na maleńkim ogniu. Pracy tyle, co nic. Kwadransik i pozamiatane. Będę mogła dalej układać pomysły na te kosmetyki, co to je sobie oczami duszy wyobraziłam. Jednak moje myślenie zawiesiło się na tym, że odcedzę cieciorkę. Bo kurczę, akurat skończyły mi się ukochane pestki dyni w przyprawach, a je się robi właśnie z wodą z ciecierzycy. Więc aż żal by było nie skorzystać. Nastawiłam piekarnik i zrobiłam danie obiadowe zostawiając odlaną zalewę w szklance. Kiedy mieszałam składniki pestek, doszłam do wniosku, że głupio tak trochę rozgrzewać piekarnik do 180 stopni po to, by prażyć pestki przez 15 minut. Wtedy od razu stanęły mi przed oczami owsiane ciastka, o których ostatnio myślałam, bo akurat mam na nie wszystkie składniki. Dlatego w chwili, gdy cieciorka sobie pobulgotywała na małym palniku, a pestki prażyły się w piecu, przystąpiłam do rozpuszczenia masła na patelni. Potem musiałam czekać aż przestygnie, więc poodmierzałam sobie resztę składników, co jakiś czas przemieszując pestki. A potem wyjęłam pestki i włożyłam ciasteczka. No i posprzątałam po tych wszystkich wyczynach. Akurat jak skończyłam, to mogłam wyjąć ciasteczka i przełożyć na kratkę do ostudzenia. A potem wrócić na kanapę. Choć w zasadzie, to nastał czas drzemki, więc uśpiłam malucha i odpaliłam serial. Wycinając misia do filcowej książeczki i śledząc losy bohaterki doszłam do wniosku, że wyszło idealnie. Tyle dobrego zrobione i mam czas dla siebie. Postanowiłam jednak, że herbatę zrobię sobie jakoś później. Tak na wszelki wypadek. Bo jeszcze, przy okazji, zupa jakaś z tego wyjdzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *