Czasem kompletnie nie wiem, co napisać. Tak jak teraz. Przeszukuję zwoje mózgowe w poszukiwaniu pomysłu, tematu, czegokolwiek. A tu nic. Pusto totalnie. Jakbym się wyeksploatowała. Przypominam sobie pomysły, które jeszcze kilka dni temu wydawały mi się atrakcyjne. Już mi się nie wydają. Układam początek w głowie, ale szybko rezygnuję z kontynuacji. Jakoś nie, nie leży mi dzisiaj. Otwieram bloga i klikam „nowy wpis”. Może coś samo przyjdzie. Czasem totalnie poddaję się strumieniowi słów, które płyną z mózgu przez palce na ekran. W zasadzie, to zazwyczaj właśnie tak wygląda. Samo snuje mi się. Ale nie dziś. Dziś wgapiam się w biały ekran, który plusikiem zachęca mnie do pisania. Czuję frustrację i narasta we mnie napięcie. Bo bardzo chciałabym coś napisać, tylko kompletnie nie wiem co. No ale czy ja w ogóle muszę coś napisać? Oczywiście nie. A jednak… polubiłam to. Polubiłam wrzucanie tych postów, to odkrywanie co tam dziś napisałam. W takie dni, jak dzisiejszy smutno mi, że nie doświadczę tej radości z ukończenia wpisu. Od razu też pojawia mi się strach, że to już tak na zawsze. Że już nigdy, przenigdy nic nie napiszę i pozostanę z taką pisarską pustką w głowie. A to jest naprawdę przerażające. Choć lęk ten jest nieuzasadniony, jakoś mocno wczepia się we mnie i mimo kilku racjonalizatorskich sztuczek, nie daje się przepłoszyć. Może jak go napiszę, to odejdzie. Bo przecież zawsze jest o czym pisać. Czasem tylko trudno jest uchwycić te pojedyncze nitki skłębione w głowie. A jak się taką wreszcie złapie, to trzeba ciągnąć, rozplątywać, oglądać i snuć. A potem… potem to się już dzieje samo… Palce dotykają liter i powstają historie. I może nie codziennie, ale chociaż czasem, układają się w całość. A w tej całości coś dla każdego się znajdzie.