Moja pierwotna

przez | 8 marca 2021

Dzisiejszy dzień jest piątym z serii całodziennego przebywania z dziećmi. Nie wiem jak dzieci, ale ja na pewno zaliczam kryzys. Z rodzaju takich, co to każą sobie coraz częściej wyobrażać wrzask. Czysty, wysoki i na całe gardło. Krzyk kobiety pierwotnej, która we mnie drzemie, a czasem się wybudza. Zawsze z ochotą na ekspresję gardła, strun głosowych i całej reszty aparatu mowy, przepony i płuc. Aaasaaaaaaaa! Aaaaaaaaaaaaaaaa! Aaaaaaaa! Tak się drę. Do utraty tchu, do zdartego gardła, do łez w oczach. Od razu mi lepiej. Choć teraz to jakoś wiotko, opadam z sił i przysiąść muszę, oprzeć się o drzewo. Albo nie, położę się tu, na mchu. Popatrzę w korony drzew rozkołysane wiatrem. W niebo nad nimi. Z chmurami. Płyną takie postrzępione, pewnie o wierzchołki gór się strzępią zostawiając na nich śnieżne czapy. Poleżę tak sobie i popatrzę. Pozwolę źdźbłom trawy połaskotać się po nosie. Złapię słońce w dłoń. Albo cień. Rozwącham i rozsłucham. Wyciszę.

Gdybym chciała dostać dzisiaj jakiś prezent, to poprosiłabym o ciszę i o to, by mój mąż wreszcie zapamiętał, w której szufladzie są dziecięce piżamy. Choć teraz właśnie skumałam, że nie spytał o koszulki. To oznacza, że zapamiętał! Hmmmm, albo obawiał się spytać po dość kąśliwej odpowiedzi o piżamce… No cóż. To ten pierwotny wrzask we mnie wyrwał się tak trochę boczkiem. Skoro cały dzień pomagam szukać, znajduję, wkładam, sznuruję, wycieram, myję, suszę, zamiatam, układam, chowam, wyciągam, szukam, informuję, to daję słowo, codzienno-wieczorne pytanie osobnika dorosłego o szufladę z piżamką wywołuje we mnie kąśliwość i plucie jadem w stylu żmijowo zygzakowatym. Sssssssssssss!

Kiedy teraz leżę na mchu i wygrzewam ciało, otoczona zapachem trawy i słońca czuję, że ta zygzakowata skórka łuszczy się i odkleja ode mnie. Łagodnieję, pozwalając tej pierwotnej mnie we mnie powrócić do drzemki. Widzę, że zasypia, z ręką pod głową i maczugą blisko. Śpi czujnie. Gotowa reagować zawsze wtedy, gdy chce mnie bronić. Pilnuje granic. Strzeże mojego ja. W jej dzikiej pierwotności mogę odnaleźć wiele czułości i troski. Nawet wtedy, gdy wyskakuje znienacka, bokiem i syczy. Jak rozwścieczona kotka czy zygzakowata żmijka. A także wtedy, gdy każe mi biec i biec, aż na pagórek, gdzie opieram dłoń o pień drzewa i krzyczę. Drę się i wrzeszczę. Za cały dzień i na całe gardło. By ze spokojem wejść w sen. By zebrać siły na jutro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *