Na śniegu zostawiam dziś ślady i okruchy frajdy z sanek. Chłonęłam witaminę D wpatrzona w błękitne niebo i biel śniegu, cóż za piękne połączenie! Słońce i długie cienie. To też harmonijnie współgra i układa świat w ciekawe wzory. Litery tajemniczego alfabetu, którym Ziemia gada z kosmosem. Znakami naszych przemieszczeń i zatrzymań. Drzew w parku. Domów na rogach ulic. Nasze cienie są szeptem i jeśli dobrze się wsłuchamy, być może usłyszymy. Czasem dzwonią jak dzwoneczki. A czasem skrzypią. Jak śnieg pod butami.
Zabieram z tego dnia wszystkie kolejno moczone rękawiczki i zawieszam na kaloryferze czułości i miłości. Herbata też dobrze ogrzewa dłonie, choć jeszcze lepiej rękawiczki dzielone na pół z mężem. Oddajemy sobie ciepło i kawałek materiału. To wystarczy.
W domu zjadamy parującą zupę. Wyławiamy kartofle i oddajemy dzieciom, bo najpyszniejsze. Jeszcze dmuchamy, wycieramy łapki i buzie skradając całusy, na deser. Smakują malinowo i słodko.
Kiedy dzieci oglądają bajkę, próbujemy ze zmieszanych klocków odtworzyć koparkę. Zaznaczamy znalezione kawałki, nurkujemy ręką po kolejne. Przetrząsamy pudełka i pokoje. Znajdujemy trochę wspomnień. Jest w tym frajda wspólnej zabawy i powiew bycia dzieckiem. Pożyczamy go od naszych dzieci i wracamy do własnych historii i migawek. Opowiadamy je sobie po raz kolejny, a jednak jakby na nowo. Jakbyśmy je znów odkrywali w pamięci po raz pierwszy. Jakbyśmy zbudzili się z długiego snu.
Słuchamy tych historii różnie. Czasem z uwagą, a czasem ze zniecierpliwieniem. Znamy całe fragmenty powtarzane podobnie za każdym razem snucia opowieści. Przypominamy sobie własne podwórka, place zabaw i trzepaki. Sanki. Miałam z czerwonymi płozami. Ciężkie i metalowe. Ty drewniane, z metalowym podbiciem płoz, by się ślizgały. Tyle już o sobie wiemy, ale nasze sanki dzieciństwa przedstawiliśmy sobie dzisiaj po raz pierwszy. Jak nowych kolegów w przedszkolu.
Przed snem przytulamy nasze dzieci. Dzielimy się nimi jak rękawiczkami, na pół. Usypiają w naszych łóżkach jak dwa małe przecinki. Poduszeczki ciepła i ufności. Szukające ciała do tulenia. Zapachu. Dotyku. W nocy słyszymy ich oddechy i okrzyki przebudzenia. Trzymamy za ręce, głaszczemy. Odganiamy strachy. Prowadzimy bezpiecznie do siebie. Kochamy. W niewygodnych pozycjach. Ze zdrętwiałą ręką. Ciągle na jednym boku. Śpimy czujnie i nie do końca. Blisko.
Rano wstajemy niewyspani, wybudzeni tupotem nóżek po podłodze. Bierzemy szybkie kąpiele pełne ciepłej wody i dzieci kreujących świat z piany. Zjadamy śniadanie i ruszamy w życie. Każdy trochę osobno. A przecież wciąż tak razem.