Trudny luty

przez | 28 stycznia 2021

Koniec stycznia i luty to taki czas, w którym co roku zaliczam spadek energii i chęci na świat. Tak naprawdę staję się jednym wielkim oczekiwaniem na wiosnę, a zebrane latem i wczesną jesienią zapasy ciepła i nadziei z każdym dniem wyczerpują się coraz bardziej. Jak co roku dociągnę na oparach do wiosny, ale przyznam, że wkraczam w najtrudniejszy pod względem nastrojowym czas. Pociesza mnie i trzyma mocno myśl o tym, że na końcu tego zimowo-ponurego tunelu będzie czekało marcowe słońce. To, które świeci z każdym dniem dłużej i mocniej. Które daje siłę i światło roślinom do rośnięcia. Kwiatom do kwitnięcia. To, które zazielenia świat. Być może dlatego zieleń to kolor nadziei. Dla mnie wiosna niesie nadzieję. Na życie.

Wydaje mi się, że nadzieja to taki piękny płomień w nas, który czasem jest mocniejszy, a czasem maleńki. Opcje pośrednie istnieją także i wszystkie są absolutnie w porządku. Ważne, żeby ogień nadziei w nas był. Bez niego człowiek zapada się w sobie i znika. Albo rozpada na miliony kawałków jak szklany talerz arcoroca. Trudno go stłuc, ale jeśli już do tego dojdzie, jest co sprzątać na szufelkę. A potem jeszcze przez dłuższy czas odkrywamy okruchy w zakamarkach mieszkania, wspomnień i myśli. Grube i ostre, potrzaskane.

Jakaś ponura nuta dziś mi pobrzmiewa w tym tekście, ale może tak ma być. Może właśnie ten melancholijno smutnawy rys jest charakterystyczny dla obecnego czasu. Niby wszystko jest okej, czerpię z różnych rzeczy przyjemności, mam pomysły i chęć na nowe działania, nie zaliczam życiowych przewrotów ani uczuciowych turbulencji, a jednak gdzieś podskórnie, w samym moim środku leży jakiś okruch poddenerwowania i zniechęcenia. Koralik smutku. I to jest właśnie to oczekiwanie wiosny. Ta nadzieja na słońce, której witamina D3 łykana z rana nie jest w stanie zastąpić.

Tak jeszcze sobie uprzytamniam wypisując te moje ponuraki na ekranie, że co roku o tej porze jakby znienacka odkrywam, że moja głowa pamięta różne rzeczy, które ja jej każę zapomnieć. Ot, choćby śmierć kogoś bliskiego, kogo śmierć wstrząsnęła moim życiem 8 lat temu. Niby o tym nie myślę, a jednak odkrywam nagle bliżej niezidentyfikowane poddenerwowanie w lutym. W zeszłym roku właśnie w lutym dopadł mnie wyjątkowo silny stres związany ze strachem przed dziurą pomiędzy wagonami a peronem na stacjach metra. Musiałam wykazać się dużą siłą woli, by wozić syna do przedszkola i za każdym razem przełamywać ten strach bez sprzedawania go dzieciom. Czyli z uśmiechem i spokojem. Dopiero po jakimś czasie załapałam, że moja podświadomość już przeżywa rocznicę. Śmierci pod kołami metra. Jak się to poskłada do kupy, to wydaje się jasne i wyraźne. Czasami jednak trudno dostrzec wszystkie elementy danego wzoru. A ja jestem niezła w ukrywaniu różnych drobiazgów w rozmiarze diplodoka. Można zawsze przykryć poczuciem humoru. Albo udawać, że ta głowa wystająca zza drzew to nie mój dinozaur.

A jednak trochę już więcej we mnie słuchania siebie. Zauważania uczuć. Nazywania tego, co boli. Wyciągania ukrytych strachów z szaf i spod łóżka. Więcej we mnie zgody na przeżywanie życia. Także w tym smutku, tęsknocie za tym, który odszedł tak nagle, niezgodzie na śmierć. Bo wciąż dużo jej we mnie, choć może z każdym rokiem trochę mniej. Ale może też muszę pogodzić się z trudnym lutym, w którym co roku odkrywam ten koralik smutku w samym środku siebie. Taki malutki, ale promieniujący. Wibrujący w moim wnętrzu i nadający codzienności więcej zniechęcenia i poczucia bezsensu. Te uczucia nie dominują mnie. W każdym dniu spotyka mnie wiele radosnych, przyjemnych chwil. Coś mnie czasem wkurza, coś wzrusza. Taka pełna gama uczuć gra we mnie każdego dnia różne utwory. Czasem bardziej skoczne, czasem wolniejsze, poważne. A jednak w każdym z nich, co jakiś czas, jeśli się wsłucham, mogę wychwycić ten niski, wibrujący półton smutku. To chyba takie moje przygotowanie do rocznicy. Takie wydłużone przeżywanie. Może dzięki temu jest mi łatwiej. Może nie zniosłabym jednorazowego wybuchu tego, co rozłożone na miesiąc. Może tak właśnie ma być.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *