Uniesienie radości

przez | 15 stycznia 2021

Są takie chwile, kiedy drobna rzecz tak mnie ucieszy, że wszystko we mnie w środku aż podskakuje z radości. Mam wrażenie, że coś we mnie się unosi. Ciągnie mnie w górę. Gdybym miała odszukać to miejsce w ciele, to jest ono pod mostkiem, dokładnie na środku mnie. Jak kamyk w moim wnętrzu. Kawałek węgielka, który z radości się rozżarza i rozgrzewa ciało. Promieniuje na brzuch, piersi, ramiona, nawet na twarz. Opromienia mnie.

To przyjemne uczucie, ale silne. Mam ochotę przytrzymać siebie przy ziemi. Nieswojo mi trochę z tym ulatywaniem od rozgrzania. Jakbym była balonem. A zarazem, jakbym nie mogła utrzymać tych emocji w środku. Ulatują ze mnie nosem i uszami, przeciskają się przez szpary, wznoszą się. Wznoszą mnie. Napęczniają.

Mam ochotę upchnąć je z powrotem w sobie. Bo nie czas i miejsce na takie emocjonalne tajfuny. Dzieci śpią, dom pogrążony w ciszy, a mi się chce krzyczeć z radości. Śpiewać. Uśmiecham się więc do siebie, bo jeszcze tak nie było, by uśmiech kogoś zbudził. Teraz siedzę na łóżku, piszę i uśmiecham się, i trochę unoszę, a do tego entuzjastycznie świecę. Nieźle, co? A to po prostu radość.

Dobrze, że mogę sobie tę euforię powypisywać w tym wirtualnym notatniczku. Dzięki temu istnieje szansa na to, że dziś zasnę. Póki co radość pobudziła funkcje mojego organizmu do, co najmniej, potrzeby skakania, więc do snu mam jeszcze kawałek. Najchętniej zatańczyłabym coś skocznego. Z przytupem i podśpiewywaniem na całe gardło końcówek tekstu. Wiecie, z lekkim opóźnieniem. Na zasadzie, że znam, bo hit, ale w sumie to trochę nie znam i uczę się w trakcie.

I proszę. Już pół tonu emocje opadły, jak sobie te tańce powyobrażałam. Czuję, że mój środek trochę wraca na miejsce. Jest jednak jeszcze taki wrażliwy, poruszony, że niewiele trzeba, by go znów pobudzić. I trochę chcę to zrobić, bo to takie przyjemne. A trochę nie chcę, bo to tak przyjemne, że aż strach. A poza tym rozum wtrąca swoje trzy grosze, że dzieci budzą się wcześnie, że lubią weekendy wypełniać sobą i że trzeba na to wszystko zebrać siły. We śnie. Spokojnym i bez uniesień. Więc ta trochę chęć do ponownego wybudzania euforii zostaje przegłosowana przez trochę niechęć i rozum. Eh.

Ale przez chwilę jeszcze myślę sobie o tym miłym, co mnie spotkało. Tak spokojniej. Przytulam się do tej myśli. W tej właśnie chwili świat wydaje mi się przyjaznym miejscem pełnym życzliwych ludzi. Absolutnie wszyscy wydają mi się wspaniali i cudowni. I to też jest miłe i puchate, choć gdzieś w tej puchatości kryje się racjonalizatorski nudziarz, który podszeptuje, że nic nie jest czarno białe. Jasne, że nie jest. Przecież świat jest kolorowy. Każdy to wie.

No dobra. Poczułam zmęczenie. Teraz nagle jestem tak senna, że piszę chyba tylko siłą woli. Moje górki i dołki emocjonalne to jednak ogólne wyzwanie dla organizmu. Ale te górki… one uskrzydlają. To wewnętrzne ciepło, poruszenie wnętrza… są jak ognisko. A ja uwielbiam ogień. I proszę, niemal gotowy mit o Ikarze. Co bezsprzecznie oznacza, że należy, póki można, opaść na własnych zasadach. Na miękkość poduszki. I zapaść w sen. Bez popalonych piór. Raczej z tą miłą myślą w głowie o przyjaznym świecie. Bardzo kolorowym. Niech się spokojnie śni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *