Poznawanie siebie

przez | 10 stycznia 2021

Wciąż szukam siebie. Czasem znajduję więcej, a czasem w ogóle nie wiem, gdzie jestem. Są momenty, kiedy udaje mi się uchwycić własny cień w palce i przez chwilę mu się poprzyglądać. Albo zatrzymać odbicie w lustrze, zanim ucieknie do jakiś ważnych spraw w popłochu krzycząc: nie mam czasu! Czy coś w tym guście.

Zdarza się i tak, że usiądę z sobą na herbatę. Zagaję rozmowę. Coś usłyszę albo coś zagadam. Różnie. Dużo zależy od okoliczności. Tego, co na zewnątrz. Tego, co we mnie.

Czasem słucham siebie i słyszę. Kapanie smutku. Szmer radości. Kląskanie euforii. I wszystko inne. Słyszę marudzenie zmęczenia. Fukanie złości. Pobrzękiwanie wdzięczności. W takich momentach czuję się zamieszkana przez małe stworzenia. Jakbym była lasem albo łąką. Kawałkiem świata.

Czasem uciekam. Wyobrażam sobie ucieczkę. Myślę o ucieczce. Staję się ucieczką. W mówienie. Dużo i o niczym istotnym. W martwienie się. O innych. Albo losy świata. Im bardziej abstrakcyjne, tym lepsze. Dłużej zajmują myśli i dalej się ucieka. A potem długo wraca. Trzeba wtedy na powrót przyzwyczajać się do własnej obecności. Do wspólnych posiłków. Zabierania kołdry.

Odkrywam siebie na nowo. Każdego dnia. Bo ciągle się zmieniam i świat się ciągle zmienia. Uczę się nowych zwyczajów. Poznaję muzykę i smaki, których wcześniej nie znałam. Nagle lubię ostre kawałki, choć jeszcze niedawno nie miałam na nie ochoty. Albo odwrotnie, potrzebuję łagodności. Jeśli papryki, to słodkiej. Żadnego hot.

W tym migotaniu własnego ja dostrzegam jednak pewne stałe elementy. Filary siebie. Kolumny.

Czasem widzę je wyraźnie. Tkwią we mnie mocne i zdecydowane. Kiedy indziej rozmywają się i tracą na ostrości. Jakbym nie była pewna siebie. Płynna i elastyczna. Raczej dopasowana niż wyodrębniona. Wtłoczona.

Potrafię pracować nad złapaniem siebie. Mam specjalne sposoby, które mi w tym pomagają. Chwytam myśli, które uciekają z mojej głowy jak owady. Ulatują bzycząc i cykając. Czasem delikatnie świecą. Trzymam je przez chwilę na otwartej dłoni. Pozwalam wspinać po krawędzi ręki. Podstawiam palec.

Odkrywanie siebie ma w sobie coś z zagadki. Zazwyczaj niesie zaskoczenie i niedpowiedzenia. Podkręca atmosferę. Rozciekawia.

Ma w sobie też coś żmudnego. Mozolną pracę mrówki. Wytrwałość. Bez spektakularnych efektów i fajerwerków. Dzieje się powoli. I nie ma końca.

Wiedzie przez akceptację. Zgodę na niepoznanie wszystkiego. Albo poznanie tego, co niewygodne. Mniej ładne. Trudne do przyjęcia, jak tendencja do ucieczek. Użalanie. I tym podobne.

Poznaję siebie od niedawna. Żałuję, że zaczęłam tak późno. Mogłam więcej czasu spędzić ze sobą w tych czasach, kiedy mnie to przerosło. Wtedy jednak nie umiałam znieść tego, co we mnie. Albo ponazywać. Nie miałam narzędzi w piórniku. Cyrkla do okręgu uczuć. Ekierki do kątów padania myśli. Gumki do zaczynania od nowa. Temperówki do wyostrzenia zmysłów.

Jestem taka, jaka byłam od zawsze. Jestem taka, jąką ukształtowało mnie życie. Uszyta z własnej historii. Połatana skrawkami własnych wyborów. Codziennie uczę się siebie. Ta wiedza otwiera kolejne drzwi. Niektóre otwieram. Inne pozostawiam zamknięte. Póki co.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *