Dziś wieczór z rodzaju rozproszonych. Nie mogę się skupić i kreślę potwornie. Być może istniejący Świat nieudanych początków wita co chwilę nowych mieszkańców, wystrzelonych spod mojej ręki. Dla nowoprzybyłych przewidziany jest zwyczajowo bukiet natki pietruszki i woda gazowana. Po takim wstępie nowi, chwiejnym i niepewnym krokiem udają się do swoich mieszkań i apartamentów. A potem żyją długo i szczęśliwie. Wśród braku przygód i niespodzianek. Czasem tylko wydaje im się, że mieli coś do powiedzenia, ale zapomnieli. Żyją więc spokojnie z historią zawisłą im na końcu języka. Albo z tyłu głowy.
Tak naprawdę, to żadna opowieść nie jest ostatecznie skończona. Nawet jeśli uda się zgrabnie ją zakończyć. Każda coś otwiera. Nawet jeśli zamyka, to uchyla. Wchodzi w interakcję ze słuchaczem czy czytelnikiem. Pozwala mu dopowiedzieć. Przełożyć na siebie. Opowiedzieć od nowa.
Jednak niektóre są niedopisane od początku, jakby zabrakło sił albo pomysłu, by zaistniały do końca.
Są takie dni, kiedy nic nie jest gotowe na ukończenie. Kiedy czuję się zmęczona. Albo mi się nie chce. Choć miało snuć mi sie. Wtedy bardzo wyraźnie słyszę nawoływanie poduszki. Czuję ciężar powiek. Ciemność na policzku.
W takie wieczory wokół mojego łóżka pływają ryby o ciałach skrzących się fluoroscencyjnie. Światła ulicznych latarń odbijają się w wodzie i rzucają cienie na ścianę. Moje dzieci się wiercą i popiskują jak myszątka. Albo nietoperze.
Ryby mają nabrzmiałe usta jakby zaliczyły botoks. Ich ciała są śliskie, a płetwy trudno złapać w dwa palce. Pływają wokół łóżka bez pośpiechu. Tworzą ogromne akwarium z mojej sypialni które z każdą minutą faluje mocniej. Być może figurka łóżka na środku to gadżet do przykrycia pompki wydmuchującej powietrze. Pewnie dlatego tak mną kołysze.
W sam raz do snu.