Każdy dzień zawiera w sobie moment stawania się nocą. Dzieje się to w chwili szarości, zaraz po spektakularnym występie słońca w sukni z cekinów w kolorze różu, czerwieni i pomarańczy, roztrzepotanej po zachodnim niebie. Słońce opada za horyzont zabierając ze sobą światło i barwy sukienki. Świat przymyka jedno oko, choć drugim jeszcze przez chwilę przygląda się sobie. Sprawdza, czy wszystko działa jak należy. Czy morza szumią, rzeki płyną, a drogi prowadzą przed siebie. Czy koty chodzą własnymi ścieżkami. Czy ptaki siedzą na pięciolinii drutów. I czy zmierzch snuje się po polach. Kiedy już wszystko sprawdzi, liczy owce na połoninach tak długo, aż w końcu zamyka drugie oko i zasypia. To wtedy nastaje noc.
Przez ten krótki moment, kiedy dzień staje się nocą, świat ogarnia magia przemiany. Nocne zwierzęta przebudzają się i ruszają w nocne życie. Dzienne kwiaty pochylają głowy i zasypiają wtulając podbródek w łodygę. Zapalają się uliczne lampy. Błyskają światła w oknach. Niektórzy właśnie wtedy rozpalają ogień. Ustaje brzęczenie. Myśli zatrzymują się po raz ostatni przy sprawach dnia i zaczynają snuć się w nocnym trybie postrzegania świata. Ci, którzy błądzili, odnajdują ścieżki. Pewni siebie przez chwilę wątpią. Smutni odkrywają powód do uśmiechu. Wściekli głęboko oddychają.
Dzieje się to wszystko w ułamku chwili, którą trudno uchwycić. Mało kto dostrzega szarość przejścia, jego ulotność, zaistnienie. Niewielu wie, że właśnie w tym momencie można zerwać z nieba gwiazdę, jeśli się odpowiednio wysoko podskoczy. I szybko, z wyczuciem chwili. To dlatego, że brama pomiędzy niebem a ziemią jest przez czas zmierzchu uchylona, by dzień mógł wyjść. A zaraz potem, by nadeszła noc. Mijają się w drzwiach, jak pasażerowie metra. Daje to kilka minut zawieszenia pomiędzy. Zwolnienia czasu. Zakrzywienia przestrzeni.
Właśnie wtedy zwierzęta potrafią przemówić ludzkim głosem. Przez kominy do domów wpadają bajdy i bajania. Tłuką się po kątach opowiadając najpiękniejsze z historii, jakie słyszało dziecięce ucho. Łąki pokrywają się gwiezdnym pyłem, by zabłysnąć nieziemskim światłem. Poruszają się kamienne posągi. Psy latają machając uszami, a kalkulatory same się liczą. Niektórym w takich momentach udaje się wytypować szóstkę w Totka. Inni przechodzą pod drabiną i znajdują czarnego kota do przygarnięcia. To ten, który spełnia siedem życzeń. Choć najczęściej nikt tego nie odkrywa. A ci co wiedzą, milczą. Malarze malują dzieło życia, a kompozytorzy odnajdują tak długo szukaną nutę. Słowa nabierają nowych znaczeń. Stają się wymowne. Wieloznaczne. Pełne tajemnic i sekretów, które skrywają w unoszonych zdaniach.
Lubię w tych momentach siedzieć na dachu i majtać nogami. Bimbać sobie. Robić wielkie balony z owocowej gumy i strzelać nimi prosto w niebo. Wysyłać papierowe samoloty w szczelinę nocy. Patrzeć jak znikają poza ziemskim obwodem i ulatują w stronę księżyca. Może ktoś kiedyś odkryje je w księżycowych kraterach. A może nie. Na wszelki wypadek na każdym piszę: Pozdrowienia z Marakui. Brzmi tak egzotycznie. Wyobrażam sobie tych, którzy to czytają. Widzę, jak przeszukują zwoje mózgowe w poszukiwaniu Marakui. Tej mitycznej krainy ciepła i obfitości, którą stworzył świat pomiędzy. Kreator niemożliwego. Twórca piękna i magii. Zmierzch.