Dziś usypiałam moje dzieci sama. Leżałam na plecach, by być dla nich po równo. To ważne. Młodszy ssał lewą pierś, rączką otulał mi brzuch. I tak właśnie zasnął. Wtulony we mnie. Starszy, po mojej prawej, zwinął się w kłębek wokół mojej dłoni. Trzymał ją mocno, jak ostatnią deskę ratunku przed wszelkim strachem i niepewnością, aż w końcu zasnął. Poleżałam tak dłuższy czas. Wsłuchana w ich oddechy, wtulona w ich ciepło. Było mi dobrze. Blisko. Najpiękniej. Miałam wrażenie, że moje serce rozpłynie się z gorąca. To uczucie tak dojmujące, że aż fizycznie bolesne. Ale zarazem wzruszające. Tkliwe.
Takie chwile są warte wszystkich momentów, kiedy brak mi czasu dla mnie. Warte są tego zmęczenia, nieprzespanych nocy, poświęcania uwagi. W takich momentach zanurzam się w miłości jak w jacuzzi pełnym gorącej wody i bąbelków. Relaksuję się, napawam chwilą, czuję wdzięczność. Tak wiele mam.