Same plusy

przez | 22 maja 2021

W sumie, to powinnam się cieszyć z takiego dnia, jak dzisiejszy, bo mogę przećwiczyć wyszukiwanie plusów w trudach, znojach i zaskakujących zmianach dnia codziennego z dwójką dzieci i mężem, który dziś jakiś padnięty przez cały dzień podsypia, więc go w zasadzie nie ma. Za to dzieci nie tylko są, ale na każdym kroku starają się przypominać o swoim istnieniu, bym przypadkiem za długo nie zajmowała się sobą. Albo domem. Albo w ogóle czymkolwiek. Ale to w zasadzie piękne, że moje dzieci lubią spędzać ze mną czas. Rozmawiać. Bawić się. Przytulać. Prosić o podniesienie kolejnych klocków upuszczonych na ziemię, zgubionych kawałków układanki czy kredek. Gdyby nie ból pleców od ciągłego schylania się, noszenia na łapkach i przyjmowania niewygodnych pozycji w nocy w ramach karmienia piersią, mogłabym się po prostu czuć potrzebna, ba nawet niezastąpiona w rozwiązywaniu jakże ważkich problemów. A te wszystkie kuksańce, poklepywania po twarzy, ugryzienia, to oczywiście wyrazy miłości, tylko trochę nieporadnie wyrażone. Jak się jeszcze nie gada, to się wyraża inaczej, to chyba jasne. No i serce rośnie na tę miłość, a cierpliwość zawiązuje się w kieszeni na supełek. Wiadomo też, że moje dziecię czuje się przy mnie swobodnie i bez problemu próbuje nowych sposobów komunikacji. Taka złość na przykład wyrażona uszczypnięciem, może miła nie jest, ale ile nam mówi o drugim człowieku! Że potrzebuje przytulenia i pociechy i że mu źle. I ja to nawet umiem przeczytać. Więc mam powód do zadowolenia, choć nie do końca, bo mimo tej wiedzy dziś się uniosłam. Nie nad podłogę, lewitacja to nie ten sposób, który mi przyszedł do głowy po kolejnym uszczypnięciu. Uniosłam głos, bo mnie szlag trafił. Ale na szczęście przeprosiłam mojego malucha za ten wybuch i mogliśmy pogadać sobie o złości. No i zobaczył, że to rzecz zwykła i każdemu się zdarza. Moim dzieciom dosyć często się dziś zdarzała, więc wszyscy mogliśmy przekonać się, że jesteśmy ludźmi, bo mamy w sobie emocje. Podobnie jest ze spotkaniami moich dzieci, które zazwyczaj kończą się płaczem. Te wszystkie szturchańce, przepychanki, gryzienia świadczą o tym, że moje dzieci dostrzegają się wzajemnie i nie traktują obojętnie. Nie, oni nawiązują relacje. Zacieśniają więzi, docierają wzajemne stosunki. A to jest przecież budujące. Uczą się tych relacji, a przy okazji trenują przetrwanie w warunkach ekstremalnych, kiedy to, dziki stwór skacze im na głowę, bądź jakiś obcy przewraca ich w połowie biegu. Żebyście widzieli jak mój młodszy syn się wywraca! Robi to nie tylko z gracją, ale wyczuciem i dbałością o głowę. Przy okazji wykona jakąś przewrotkę tudzież stanięcie na głowie, co wygląda jak w amerykańskim filmie z ninją w roli głównej. Mogę być tylko dumna z tych jego umiejętności, ale też z trenera. Bo kto go tak wyćwiczył? Otóż brat jego starszy mu te treningi od małego organizuje, hartuje jego ciało i mięśnie do upadków ćwiczy. Więc czy ja mam na co narzekać? No nie mam. Mogę się tylko zachwycać.

Z kolei pogoda, temat do narzekań częsty, jakże niesprawiedliwie. Dziś tak sobie przyjemnie deszcz za oknem kląskał, że aż się rzewnie na duchu robiło. Wszystko szemrało i mokło i mogłam poczuć jak deszczowe krople skaczą mi po głowie i chłodzą ją swym dotykiem. Wyciszają rozgorączkowanie pomysłowe, usadzają moje rozbujanie w marzycielskich obłokach, ustawiają w odpowiednim miejscu i wskazują właściwy kierunek. Dzięki temu nieco ochłonęłam i jakoś przyklapłam. Ale na pewno dla własnego pożytku. Bo jak jestem taka przyklapnięta, to mi mniej głupot do głowy przychodzi, a więcej smutku. A ten smutek, to taki raczej zaprzyjaźniony, znamy się nie od dziś. Więc mogę być tylko wdzięczna, że ten deszcz i chłód, szarość i chmury, bo to wszystko razem daje takie odpowiednie tło i do senności męża i do wizyty przyjaciela smutku w duszy. A z przyjacielem, to wiadomo, od razu raźniej, choć jakoś tak poza wszystkim i z boku. W tym kląskaniu i na mokro, można sobie pomacerować nastrój. W sumie jeśli potem będę pachnieć jak wiosenna ziemia i zieleń po deszczu, to mogę się trochę pomacerować. Więc i w tym plus jest.

Mogłabym Wam tu jeszcze powyliczać kolejne powody do wdzięczności, bo dzień ten miał ich w sobie tak wiele, że w którą stronę nie obrócę myśli, to coś się znajdzie. Ale teraz może już po prostu z tą wdzięcznością zasnę. Syn się wyjątkowo kręci i co chwila budzi, co pozwala mi docenić te wszystkie inne noce, kiedy kręci i przebudza się o odrobinę mniej. Możliwe że muszę korzystać z każdej minuty nocy na sen. Coś czuję, że jutro z rana będę mogła docenić te wszystkie noce, kiedy to zaliczam standardowe cztery pobudki. Zrozumiem ile to szczęścia, że je mam. Dzięki nim utrzymuję ciało w wiecznej gotowości do przebudzeń i ogólnie ćwiczę przystosowanie do takich nocy jak ta, która przede mną. Też mam swoje survivale i trenera. I jestem nieźle przeszkolona. Na każdy nocny alarm i inne bliżej nie przewidziane okoliczności.

Słowem: życie jest pełne plusów. Wystarczy odpowiednia perspektywa. I trening. Ot, taki jak ten tu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *