Zaduma nad śmiercią

przez | 31 października 2020

Czas myślenia o zmarłych. Tych, którzy byli. Pojawili się i znikli. Jak cyrkowa sztuczka. Przeminęli ze swoim czasem na życie, zostawiając nam fragmenty kodu DNA, podobieństwo rysów czy kawałek temperamentu. Czasem wspomnienia. Wyblakłe, trochę pogięte obrazy spotkań, sytuacji, zdarzeń. Wspólna herbata. Rysunek dłoni. Sposób chodzenia. Śmiech.

Spotykamy ich na starych zdjęciach i cmentarzach. Kupujemy świeczkę, kwiat i modlimy się przy grobach omiatając kamień zmiotką jak podłogę w kuchni. Dzieci kłócą się o pierszeństwo w zapalaniu zapałek, a wiewiórki czekają na orzechy. Witamy się z rodziną, wydajemy okrzyki w rodzaju: Ale Ty wyrosłeś! I: No trochę Ci się przytyło!, układamy wieńce. Poprawiamy ułożenie. Bardziej symetrycznie lub nie. Znicz do przodu, kwiat w bok, a śmierć u wezgłowia.

Pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam zapalać malutkie znicze na zapomnianych grobach. Sama decydowałam, na których. To było takie dorosłe! Myślałam, że robię coś dobrego. Że tym zapomnianym zmarłym jest miło, kiedy przez chwilę o nich myślę. Nigdy nie zweryfikowałam tego przypuszczenia. Obawiam się, że im wszystko jedno. Że myślimy o nich nie dla nich, ale dla siebie.

Miałam trudności z modlitwą. Nie wiedziałam, gdzie podziać myśli, kiedy wszyscy milkli po usymetrycznieniu nagrobka. Wpatrywałam się w tablicę z imionami, dyskretnie podglądając innych. By nie odstawać. Widziałam ich skupione spojrzenia. Smutek. Rozrzewnienie. Spokój. Zastanawiałam się, co myślą, kiedy tak milczą. Skąd wiedzą, co powiedzieć. Ja nie wiedziałam.

W końcu po kolei każdy się żegnał i rozluźniał. Dołączałam do tego rozluźnienia, pospiesznie przeżegnując się, bo tak robili inni. Zastanawiałam się, gdzie podziała się moja instrukcja obsługi życia w obliczu śmierci i czemu nie mam przewodnika po cmentarnych rytuałach. Wydawało mi się, że tylko ja czuję się zagubiona.

Zawsze było mi trudno z tą częścią życia, jaką jest śmierć. Kiedy przychodzi w moje okolice mam ochotę poudawać, że jej nie ma. Jakbym nie była gotowa na ból, który niesie. Jakbym nie miała siły podźwignąć jej ciężaru.

Ostatnim razem, kiedy zabolała, zanegowałam ją. Uznałam, że śmierci nie ma. Nie wydarzyła się, skoro w nią nie wierzę. Nie zgodziłam się. Chciałam przejąć kontrolę nad wiedzą o umieraniu. Chciałam decydować o tym kto i kiedy. Jak o wyborze zapomnianego grobu do postawienia znicza. Okazało się, że śmierć nie podlega przedawnieniu, a Ci których nie ma, odeszli. I już nie wrócą. Choćby nie wiem co.

Śmierć wchodzi w życie. Wciska się w szczeliny i pęknięcia. Zmienia perspektywę trwania. Wnosi swoje zasady. Swą nieuchronność i nieodwracalność. Potęgę. I brak kontroli.

To śmierć nauczyła mnie życia. Choć trudno w to uwierzyć. Ból, którego doświadczyłam, popchnął mnie w ocalenie. Smutek który przeżyłam, nauczył pokory. Akcesoria śmierci stały się insygniami życia.

Do tej pory nie znalazłam zagubionej instrukcji obsługi cmentarza. Nie odnajduję się w życiu zbiorowym w momentach poświęconych śmierci. Głupio mi żyć, kiedy wokół tylu zmarłych. Jakoś niezręcznie. Te zapałki, znicze i wieńce strasznie mnie rozpraszają. Zapominam po co przyszłam, chyba posprzątać. Poustawiać. Zapalić. Pobyć.

Może o to właśnie chodzi w tym rytuale. O sprowadzenie śmierci do normalnego życia. Scodziennienie. Pokazanie jej zwykłości. Może dzięki temu mniej boli. Może pozwala przetrwać. Scala.

Czasem, wieczorami, w ciemnym pokoju myślę o tych, którzy odeszli. Wspominam. Pod powiekami maluję ich obrazy. Tęsknię. Czuję wdzięczność za czas, w którym nasze ścieżki się splątały. Za to, że byli. Wiem, że byłabym inna, gdyby nie ich życie. I gdyby nie ich śmierć. Wierzę, że wszystko jest tak, jak powinno być. Życie toczy się. Dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *