Dryfing w Kortlandzie- kontynuacja 1

przez | 25 października 2020

… Wyrzuciło mnie na jakiejś cholernej asteroidzie. Było ciemno. Powierzchnię pokrywał sypki, metaliczny piach, z rodzaju tych, którymi można malować mandale, jeśli tylko wystarczy nam jeden kolor. Głęboka czerń. Upadłam na pustynię czerni. Przeturlałam się na bok. Obok mnie głucho pacnęło coś jeszcze…

Znacie to uczucie zagrożenia, które dopada wasze ciało i obezwładnia je na kilka kluczowych sekund? Ten moment, kiedy wszystkie włoski na ciele stają dęba, a oczy mogą tylko patrzeć? Kiedy świat przyspiesza jak strzała, a ruchy ciała są spowolnione jak w starym filmie na rozciągniętej taśmie VHS? Tak właśnie miałam, kiedy rzucił się na mnie Złogowiec na asteroidzie nr 437 w pyle o kolorze czerni totalnej. Na chwilę zamarłam. Choć każda komórka mojego ciała wrzeszczała ze strachu nawołując do ucieczki. Albo ataku.

Z tymi sztukami walki, to wcale szału nie ma. Oczywiście jest obowiązek nauki do skończenia liceum. Ale umówmy się, że zajęcia prowadzą emerytowani wojskowi, których nie wzięto nawet na ochronę. Do szkół trafia już ostateczna ostateczność wojskowych, którzy często sami ledwo się ruszają. Mój ostatni pan od SW (Sztuki Walki) miał drewnianą stopę i aparat słuchowy. Przeżył wybuch miny w kolonii Wrompnów, jeszcze w poprzedniej wojnie. Był kwatermistrzem i w sumie to niechcący wszedł na minę. Za poniesione szkody na zdrowiu otrzymał medal, bilet do domu i widoki na brak pracy do końca swoich dni. A jednak, udało mu się znaleźć robotę. Szkoły przyjmowały każdego, byle zapełnić braki. A że miały wieczny deficyt nauczycieli, każdy, kto chciał, mógł nieść kaganek oświaty. Pan od SW nic nie niósł, bo wybuch pokiereszował mu również palce. Lubił jednak nas musztrować, więc wszelkie komendy wykonywaliśmy wzorowo. Natomiast walczyć nas nie nauczył. Właśnie zaczynałam bardzo tego żałować.

Złogowiec był szybki. Kiedy tylko dotknął ziemi, odbił się od powierzchni i rzucił w kierunku mojej szyi. Pazury wbił mi w ramiona. Zobaczyłam szereg drobniutkich i ostrych ząbków, które wystrzeliły ku mojej tchawicy. Podobno przegryzienie gardła zajmuje Złogowcom 30 sekund. Wolałam nie sprawdzać. W ostatniej chwili zasłoniłam szyję ręką. Poczułam przeszywający ból, kiedy zęby drapieżcy zacisnęły się na kościach przedramienia i szarpnęły skórę. Ból był nie do zniesienia. Złogowiec wgryzał się w kości coraz głębiej. Wiedział, że długo nie wytrzymam. Że w końcu dobierze się do tchawicy. Ja też to wiedziałam. Mimo to lewą, wolną ręką przeszukiwałam po omacku torbę szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć mi za broń.

Czasami pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony. Wiedziałam, że za chwilę się poddam. Ból był paraliżujący. Wnikał w ciało wrzaskiem, palił żyły, tkanki i komórki. Zaćmiewał umysł. Nigdy nie byłam odporna na ból. Ostatkiem sił poczułam pod palcami długopis, który rano znalazłam na ulicy i wzięłam, bo mam słabość do staroci. Miał stary, metalowy wkład z dawnych czasów, zakończony ostrym końcem z możliwością wypuszczania tuszu. Teraz zacisnęłam dłoń na nim i pokonując obrzydzenie, niezdarność lewej ręki i coraz bardziej obezwładniający ból, dźgnęłam nim ciało złogowca. Długopis wbił się w nie zaskakująco lekko, po czym zgrzytnął i zatrzymał na kości. Poczułam jak zacisk szczęk na mojej prawej ręce słabnie, a na dłoń z długopisem leje się jakaś ciepła ciecz i oblepia ją. Złogowiec puścił mnie i upadł na ziemię. Przez chwilę jego ciałem wstrząsały dreszcze, potem znieruchomiał. Nogi ugięły się pode mną. Upadłam na czarny piach obok ciała złogowca. Zaniosłam się szlochem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *