Dom

przez | 20 października 2020

Do miasta wróciłam ze śpiącymi dziećmi, plecakiem pełnym lasu, marzeniem o domu na wsi i sporym zestawem zdjęć mchu, trawy i szyszek. No musiałam ten chlorofil uwiecznić, by w trudnych momentach, kiedy zima mnie dopadnie na całego, na te zieloności zerkać i chłonąć.

Kiedy wjechałam w tlące się żarem świateł i latarni miasto, ucieszyłam się, co mnie nawet zaskoczyło. Poczułam, jakbym wróciła do dawno nie widzianego przyjaciela. Takiego, którego dobrze znam. I który dobrze zna mnie. Tęskniłam Warszawo! Za poczuciem stabilności i bezpieczeństwa jakie mi dajesz. Za rozpoznawalnością miejsc i znajomością terenu. Za przewidywalnością. Dostępem do wszystkiego. Z dużą czułością omiotłam wzrokiem uliczki, znajome szyldy, bramy i podwórka.

Przywiązuję się. Do ludzi, do sklepików, okolicznych kawiarni. Bazaru. Przystanków, parków i bibliotek. Należę do danego miejsca i potrzebuję czasu, by się przesadzić.

Niemniej marzę o domu na wsi na naszej ziemi, kupionej w ramach ślubnych kopert. Jeszcze tylko ogrodzenie, brama, media i jakaś drewniana chatynka. Domeczek. Domuś. Na początek malutki i wyjazdowy. Wakacyjny. Może być na kurzej łapce, jeśli jakaś czarownica tanio sprzeda. Albo ostatecznie z piernika, choć wyobrażam sobie raczej drewno. To pewnie jeszcze chwila, ale kiedyś…

Dobrze jest wrócić do domu. Nawet jeśli panuje w nim bałagan i zabawkowy chaos. Nawet jeśli mieści się na czwartym piętrze bez windy, a pod naszą nieobecność na parapecie zadomowiły się gołębie i tenże parapet totalnie obsrały. Dobrze jest wrócić do znajomych kątów, nawyków, do swojego łóżka.

Czasem tak dogłębnie uświadamiam sobie, że mam dom. Rodzinę. Męża i dwójkę dzieci. Myślę o tym i nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. No daję słowo. Czasem to wszystko wydaje mi się tak surrealistyczne, jak obrazy Magritta. Jakby moje życie przepływało przeze mnie w jakimś innym życiu, w którym też jestem. Albo jakby było podpisane: to nie jest twoje życie. Całe to uczucie tej nierealności własnego życia przebiega mi przez twarz jak pająk. Taka chwila dotknięcia absurdalności, sensu, jądra, prawdy, czarnej dziury. Przez chwilę widzę wszystko na przestrzał, a rozumiem jakby mniej.

W tych zwykłych momentach, kiedy też nie wszystko jest dla mnie jasne, ale przynajmniej staję się realna, czuję po prostu wdzęczność. Wdzięczność za to, co mam. Za ten dom i rodzinę. Za męża i dwójkę dzieci. Nasze zdrowie. Wdzięczność za codzienność. Zwyczajne życie i zwyczajny dom. Za niezwyczajność. Codzienne cudy śmiechu, miłości, zdarzeń. Za drobiazgi, które są piękne. I za szpilki, które kłują.

A jeszcze kiedy indziej, kiedy już wszystko zaczyna mi się mieszać i naprzykrzać wielością odczuć i zagadek umysłowowszechświatowych wiem z bystrością górskiego potoku, że to już czas na sen. Bo jeśli nie tu, to może tam się urzeczywistnię. A może tylko wyśnię. Nie mniej i nie więcej, to jest właśnie ten moment i czas na odpoczynek. We własnym domu. Tym na czwartym piętrze i bez windy. Za to z całą masą zabawek.

2 komentarze do „Dom

  1. -EW

    DOM można znaleźć w wielu miejscach prawda? W ulubionej książce, do której się wraca, przed świętym obrazem, pośrodku jakiegoś pola gdzie czuło się kiedyś szczęśliwym, za stołem w kuchni przyjaciółki. To rozkoszne uczucie bycia puzzlem, który dopełnia układankę. Oby każdy miał chociaż jedno, choćby metaforyczne swoje miejsce.

    Odpowiedz
    1. Snuje mi się Autor wpisu

      To prawda. Dom to piękne i pojemne słowo. Wydaje się być ogromne. A zarazem na tyle malutkie, że mieści się w naszym sercu. Dom nosimy w sobie. Dom odczuwamy.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *