Przypadłość samotność

przez | 6 października 2020

Samotność nie przychodzi o północy. Ani w południe. Samotność pojawia się znienacka i dopada człowieka w najmniej oczekiwanym momencie. Często zresztą wśród ludzi. Jeszcze częściej w tłumie.

Samotność nadgryza serce. Lubi uszczknąć ze dwa kęsy. Albo choć pół. Szarpie za ramiona. Wkłada w wydzieloną otchłań. Wygłuszoną. Opakowaną w wytłoczki do jajek. Wytłoczoną opakowaniami.

Wciśnięty do nory samotności człowiek usycha. Wysusza się na wiór jak korzeń pietruszki. Albo marchew. Najpierw się marszczy. Samotność wysysa z niego wszystkie soki. Zostaje skóra obciągnięta na kościach.

Każdy, kto zobaczy, powie: zmarł na samotność. Pokiwa głową i odejdzie. Jak najdalej od tej kupki nieszcześcia. Od tej samotnej łupiny. Bo może zaraża?

Samotności nie łapie się drogą kropelkową. Na nią się zapada. Najczęściej już w dzieciństwie. Towarzyszy choremu wszędzie. W pustej sali lekcyjnej. Na korytarzu pełnym ludzi. Na wykładach. Przy wspólnej nauce. Można ją czasem odchrząknąć i wypluć jak zieloną flegmę. Z reguły i tak powraca.

Samotność lubi być dojmująca. Przychodzi z zimnem i dreszczami w karku. Ściska w garści serce. Ma radochę z okrutnej zabawy.

Na przekór samotności można rozmawiać. Nawiązywać przyjaźnie. Snuć nitki powiązań. Liny holownicze miłości.

Można samotność polubić. Kupować jej czekoladki i kwiaty. Pokazywać zabawy z kotem i rozmowy z kaktusem. Koci koci łapki do lustra.

Samotność można podtapiać alkoholem. Zawsze wypływa na wierzch. Jeszcze zaprasza nałóg do zabawy. Samotność nie lubi być samotna.

Odganiam ją jak psa. Opędzam się jak od naprzykrzającej muchy. Walę packą po oczach, ale nie ustępuje. W końcu ucieka po wystrzale z dubeltówki. Spudłowałam. A jednak zwiała w krzaki.

Siedzi w kącie i gładzi naderwane pociskiem ucho. Zastanawia się kiedy opuścić krzaki. W końcu to robi i dopada człowieka znienacka. A czasem o północy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *