Tyle we mnie emocji. Kłębią się, rozgrzewają, kipią. Same ciepłe, puchate i przyjemne. Tylko bardzo żywe. Skaczą w piersi, odbijają od ścian głowy jak piłeczki. Duże ilości piłeczek. Duże ilości skoków i odbić. Jak ja zasnę? Może jeszcze chwilę pozwolę im się wyszaleć. Niech skaczą, wirują, odbijają się, zderzają, pędzą i śmigają. Szybko, szalono, wariacko. A teraz już trochę mniej. Może pooddycham głęboko i wypiję jakąś ziołową herbatkę, o tę. Może coś napiszę. O to. Oto cisza. Jeszcze nie słyszą, jeszcze pokrzykują. Jeszcze szaleją, jeszcze wirują. A jednak już mniej. Spokojnieją. Zwalniają. Zastygają. Czuję jak spadają znienacka w dół, zatrzymane w pół śmignięcia. Zachwilowane. Zaskoczone ciszą. Dotlenione. Rozherbatkowane. Uffff. Kiedy kładę głowę na poduszce czuję w sobie miejsca, gdzie zostało echo ich odbić i zderzeń. Jeszcze żywe, ale już przygasłe. Przysypane puchem i konfetti. Przytłumione. W ostatniej chwili czuję, że otula mnie Wszechświat. Kołysze w swoich ramionach na dobry sen. Zapadam się.