Dziś żegnałam na zawsze siostrę mojej babci. Miała 92 lata i była w rodzinie ostatnią żyjącą z pokolenia dziadków. Mam poczucie, że kolejna nitka wiążąca moją historię z przeszłością luźno powiewa na wietrze. To ten moment, kiedy już wiem, że opowieści, które nie całkiem pamiętam, więcej nie zostaną opowiedziane. Próbuję je poskładać w mojej głowie, ale nie udaje mi się. Nieuważnie słuchałam.
Podczas ceremonii odczytano streszczenie ciocinego życia. Kiedy go słuchałam, trudno mi było uwierzyć, że tyle po nas zostaje- krótka historia urodzin, dorastania, życia. Trochę widziałam w tym ciocię jako młodą dziewczynę, potem starszą, a trochę wszystko mi się rozjeżdżało, jakby było o kimś innym. Dziwne uczucie.
Było mi smutno.
Ta śmierć była z rodzaju toczących się powoli koleją losu. Ciocia była już starsza, schorowana i trochę na nią czekała. A jednak poczułam się zaskoczona, kiedy się dowiedziałam. Śmierć zawsze zaskakuje, jakby nie dało się na nią przygotować.
Temat śmierci jest dla mnie trudnym tematem. Odpycham go od siebie i nie bardzo lubię o nim myśleć. Nie umiem rozmawiać. Wywołuje skrępowanie, niechciane łzy, ból. Wywleka na światło moje niedoskonałości, pokazuje słabość.
Od pewnego czasem rozmawiam z niektórymi ludźmi o ważnych dla mnie śmierciach. Czasem nas to bardzo zbliża, czasem wywołuje niezręczne milczenie. Różnie.
W obecnych czasach, chyba łatwiej rozmawiać o seksie niż o śmierci. Na pewno zabawniej.
Zawsze byłam jednak dość poważna i mało rozrywkowa. Nawet w czasach, kiedy rozrywałam się każdego wieczora. Kiedyś usiadłam i się poskładałam, co wcale nie było łatwe, ale to zrobiłam. Być może dzięki temu mogę dziś pisać rozważania o śmierci zamiast rozważać śmierć. A to niemała różnica. Taka o cały kawałek życia. I kilka wiader szczęścia.