W kroplach deszczu na ziemię spada milion myśli na minutę. Każda myśl o czym innym. O miłości. Pragnieniu. Szczeniaku. Szczęściu.
Ziemia robi się wilgotna i porośnięta myślami jak szczeciną. W kałużach brodzą kalosze. W myślach szurają psie nosy. Szukają kości. Albo szczęścia.
Idę przez mokre miasto pełne opadłych myśli. Po policzku spływa mi jedna z tych o przemijaniu. Ścieram ją bokiem dłoni i strzepuję na chodnik. Uciekam do klatki.
Okno w pokoju obsiadły krople pełne wspomnień o lecie. Gdyby ich spróbować, smakowałyby zielenią i słońcem. Uchylam szybę i łapię jedną z nich na palec. Zastyga jak szmaragd i pachnie lasem.
Przeglądam się w kroplach jak w labiryncie luster. Powiększają mi oczy i czoło. Zwielokrotniają usta. Brzęczą moje imię i odbijają echem. Mogę iść za ich przywołaniem. Albo zostać. Osunąć się w cichy kokon snu. Zakopać w puchate nic. Bezmyślnie wyparować.