Zapomniałam, jak bardzo jestem zmęczona po całym, samotnym dniu z dziećmi, ale szybko mi się przypomniało.
To pierwszy dzień delegacji męża. Jeszcze tylko trzynaście i wróci.
Najtrudniejsza zawsze jest zmiana. Kilka dni przed wyjazdem odczuwam lęk i choć staram się go sobie racjonalizować, to on nie znika. Dlatego wymyślam plany Be. To go zmniejsza, bo przestaje być taki wszechwładny. A mi się robi lepiej.
Jeśli boję się tego, jak sobie poradzę w dotarciu do przedszkola z dwójką dzieci, z których jedno właśnie przeżywa renesans dwu i pół letniego budowania własnej, niczym nie ograniczonej tożsamości, a drugie miewa trudne momenty związane z bardzo sensorycznym odbieraniem świata, to samo stwierdzenie „jakoś to będzie” nic mi nie zmienia. Jeśli jednak uświadamiam sobie, że ostatecznie, to możemy nie pójść do tego przedszkola i świat nadal będzie tkwił w posadach, przynosi ulgę.
Tak na rozum, to ja wiem, że dam sobie radę i ogólnie będzie dobrze. Ale moje emocje mają niekiedy rozum w głębokim poważaniu.
Jak zmiana się dzieje, jest łatwiej, niż chwilę przed nią. To trochę jak z egzaminem. Zawsze wolałam ten moment, kiedy dostaję pytania, niż ten, kiedy czekam pod drzwiami, aż mnie poproszą.
Ostatecznie zazwyczaj jest tak, że po pierwszym okresie przeżywania zmiany przeze mnie i dzieci po wyjeździe męża, układamy sobie codzienność i zaczyna być całkiem nieźle. Właśnie wyedy mąż wraca i wiecie, to też jest zmiana. I znowu musimy ją przerobić. Jedyne co, to ona jest mało stresująca przed. Bo w trakcie to już różnie.
Mam nadzieję, że piszę zrozumiale, choć mam wrażenie, że nieco bełkoczę. To bełkot zmęczeniowy, jakby co.
A jednak przez to zmęczenie, niepokój i chaos związany z nową sytuacją, przebija wiele radości.
W takie właśnie, pojedyncze dni, jestem z moimi synami tak bardzo razem, że chyba bardziej nie można. Nacieszam się nimi, chłonę, przyglądam. Widzę, jak wydorośleli, jak wiele rzeczy jest łatwiej, jak bardzo są wspaniali.
Lubię ich. Jestem ich ciekawa. Chętnie słucham tego, co chcą mi opowiedzieć. Dużo się przytulamy. Sporo śmiejemy. Czasem na siebie krzyczymy. A czasem szepczemy. Głaszczemy słowami i dłońmi. To wszystko jest bardzo przyjemne. I jest tego o wiele więcej.
Lecz teraz już zasnę. Wypisałam się i rozluźniłam. Pora wyruszyć w sen, by nabrać sił na jutro. Ułożę się pomiędzy synkami i będę chłonąć ich ciepło i bliskość. To coś niepowtarzalnego. Jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. To piękny i ozdobny rewers całodziennego zmęczenia. Dla niego warto wszystko.